Mam nadzieję, że autentyzm poniższego opisu potwierdzą fotki w GALERII ZDJĘĆ. Zapraszam do obejrzenia i komentarzy.
Nie był to jednak finał dzisiejszego świętowania. Postanowiliśmy bowiem spotkać się raz jeszcze na popołudniowej odsłonie uroczystości. W spotkaniu wzięła udział tylko Schola i Wiktoria – stąd rozdzielenie i umieszczenie tego opisu na zakładce tej grupy.
Początek był spoko… „Głodne jak wilczyce” scholistki, z racji konieczności dłuższego oczekiwania na zamówione pizze, rzuciły się hurmem na ciasto i płyny (już się baliśmy o plastiki). Kiedy pierwszy głód został zaspokojony (Dziewczyny i… Adrianie! Czyżbyście dzisiaj pościły?!?!) wyszliśmy na zewnątrz, aby spełnić jeden z warunków Scholisty – wzięłyśmy udział w radosnej sesji foto. Oczywiście, nie popuściłyśmy „raszpli” – takiej popularności nie odczuła chyba od chwili uznania jej za nasza maskotkę. Atmosfera foto-kreatywności udzieliła się chyba także obecnym Rodzicom (Państwo Ania i Ryszard, Pani Dominika i mama Weroniki) – wyszli na kawusię, a skończyli… na planie akcji „uwieczniania facjat”.
Wprawdzie było słonecznie, ale… temperaturka szybko spadała, więc trzeba było czym prędzej wracać do świetlicy. No i się zaczęło. Najpierw oczekiwanie… nie, nie na św. Mikołaja, ale na dostawcę pizzy. Zaraz potem nastąpiła „sodomia i gomoria” – wokół roztaczającej wspaniałe zapachy pizzy zaczęła się totalna „wojna” (kto pierwszy ten… weźmie większy kawałek). Dorośli, jakby zestresowani narastającą skalą „nienażartej agresji”, pozostali z boku. To właśnie w tym momencie po raz drugi usłyszeliśmy pytanie, czy dzisiaj coś jedliśmy.
Wydawało by się, że konsumpcja powinna ostudzić emocje – nic bardziej mylnego. Najpierw zaczęły się dyskusje o „zbyt dużych porcjach” (dorośli byli oczywiście złośliwi: „A mówiliśmy, żeby uważać z ciastem”). Odpowiedzią na zachętę „szeryfa” do „wiosłowania” stało się stwierdzenie Julki: „Ale ja się swoją porcją DELEKTUJĘ [!!!] – nowy zwrot w naszym scholkowym słowniku”.
W chwilę później zauważyliśmy, że albo pizza była z „dodatkami”, aby naładowane żołądki wzmocniły kreatywność naszych dzieciaków. Najpierw „raszpla” zaczęła być traktowana jak piłka siatkowa i przytulanka dla „zmęczonych życiem”. Potem Julka znalazła coś dziwnego, żółtego, co miało jedną charakterystyczną cechę – było to tak zakurzone, że każdy podrzut fundował nam obfite porcje świetlicowego kurzu (do tego „uczucie” Julki do stworka narastało z minuty na minutę – włącznie z chęcią „adopcji”).
Prawie rok temu nasze dzieciaki trafiły na „czarną listę lokalu „U Rybaka” (mimo, że nie były w stanie skonsumować całości, wykorzystały cały dostępny ketchup) – dzisiaj powtórzyły swój wyczyn. Tym razem jednak materią nie był ketchup, ale… nie wykorzystane papierowe tacki. Rozumiem, że kreatywność jest naturalną cechą dziecka, ale wykorzystanie tacek na afisze „o tendencjach gospodarczych” („Jestem na sprzedaż”, etc) to już przegięcie. Wkrótce tacek oczywiście zabrakło, za to nasze dzieciaki prezentowały z dumą (i obklejały także nas, dorosłych) „handlowymi propozycjami”.
Tego było nam, opiekunom, za dużo. Pan Ryszard opuścił nas na kilka minut, p.Ania rzuciła: „To może jakaś ewakuacja”? „Szeryf” rzucił: „Zaczynam się bać”, a p.Dominika zaczęła szukać w sieci namiarów na „specjalistyczny zespół opieki zdrowotnej”.
Kiedy obserwowaliśmy zapędy konsumpcyjne dzieciaków, nawet nie przyszło nam na myśl, aby podliczyć, ile to w sumie kalorii. No i zemściło się to na nas. Kiedy bowiem energia zaczęła je „rozsadzać”, poszły w kierunku „spalania przez sport” – a konkretniej przez rozpoczęcie „biegów świetlicowych”. Najpierw Adrian gonił za dziewczynami (to normalne), potem… hmmm… na odwrót.
W końcu tempo biegów wykluczyło możliwości zapanowania nad gwałtownymi skrętami i „szeryf” zaczął robić za służbę porządkową – Blokada?!?!… W demokratycznym kraju?!?! Norrrmalnie szok!!!
Tak właśnie odbyła się druga część naszego spotkania – było „czadersko”. Za tę atmosferę dziękujemy naszym dzieciakom oraz Rodzicom, którzy podjęli się dzisiaj opieki nad nami.