Rekolekcje wielkopostne A.D. 2018
Z przyjemnością informuję, że w Galerii Foto można znaleźć zapis fotograficzny przebiegu rekolekcji. Aby przekierować się do Galerii Foto, wystarczy wcisnąć TEN NAPIS. SERDECZNIE ZAPRASZAM.
„Wejść na Górę Przemienienia” – rekolekcje wielkopostne A.D.2018
W liście do Parafian, a także podczas tegorocznego Koncertu Kolęd i Pastorałek, podkreślałem fakt rozpoczęcia „roku jubileuszowego” – w roku 2018 przypada bowiem podwójny, „siostrzany” jubileusz: 30-lecie erygowania naszej parafii oraz przyjęcia święceń kapłańskich przez proboszcza, ks. Janusza Barskiego. Ten fakt deprymuje nas do szczególnie uroczystych i głębokich duchowo obchodów wszystkich wydarzeń tego czasu.
Takim ważnym wydarzeniem są z pewnością rekolekcje wielkopostne – święty czas „siewu myśli, będących zaczynem radosnego przeżycia Tajemnicy Paschy Chrystusa”. Prowadzenia tegorocznych rekolekcji (25-28.02.2018 r.) podjął się O. Faustyn Zatoka OFM – i to także ma wymiar symboliczny. O. Faustyn bowiem przeprowadził bowiem pierwsze rekolekcje (adwentowe) po objęciu posługi duszpasterskiej przez obecnego proboszcza [„11-letnia historia naszej parafii zatoczyła więc swoiste koło”].
Pierwszym dniem spotkań rekolekcyjnych była niedziela – wprowadzająca nas w ich klimat zamyśleniem nad sceną Przemienienia Jezusa oraz ofiary z Izaaka. Oto kilka myśli powstałych na kanwie wygłoszonych w tym dniu rozważań:
- Wielki Post (a w szczególności rekolekcje) to „czas upragniony” przez Boga, który nas ukochał i który (mimo naszych błędów, słabości i niewierności) w nas wierzy. To czas wielkiego daru Boga – który możemy przyjąć, ale możemy także odrzucić. Bóg stale podkreśla naszą wolną wolę i prawo wyboru.
- Chrystus w tym czasie zaprasza nie nas, ale konkretnie mnie na górę – na szlak wymagający wysiłku, ale także wynoszący nas ponad „poziom nizin”; stawiający przed nami zupełnie inną perspektywę.
- Jezus zaprasza w scenie biblijnej tylko trzech apostołów, mimo iż u stóp góry był zgromadzony tłum oraz wszyscy Jego uczniowie. Dlaczego? Bo tylko u tych trzech „serce pałało” – i dlatego znaleźli się blisko Jezusa przemienionego. Ci, którzy chcą być blisko Boga, muszą wyjść z tłumu, z dołującej nas rutyny. Rekolekcje to czas „wychodzenia” z tego, co nasze, by iść za Chrystusem.
- Musimy sobie uświadomić, że to co na „dole” tak naprawdę niszczy mnie, poniża, powoduje swoistą traumę. Można z tym oczywiście żyć, ale… czy przypadkiem nie jest to tylko egzystencja?
- Dla każdego z nas (i to jest pierwsze podstawowe pytanie rekolekcyjne) najważniejsze jest to, czy chcę „postępować wyżej” – na każdej płaszczyźnie swojego życia (także w realizowaniu wezwania do miłości). Jest to odpowiedź na oczekiwanie Boga – wzywa nas bowiem wciąż, abyśmy „wychodzili na wysokości”.
- Ta odpowiedź uświadamia nam, że przychodzi czas, abym na drodze wiary zaczął postępować „w górę” – zyskując nową perspektywę, inną niż na „nizinach”; szerszą. W naszym życiu wiary jesteśmy często uśpieni (jak uczniowie na Górze Przemienienia) – nasze serce jest przygotowane i akceptuje swoisty letarg, a swoją dynamikę ogranicza do rangi daniny pańszczyźnianej.
- Tym, co przeszkadza w autentycznym spotkaniu z Bogiem jest NASZE DZIAŁANIE. Moje „ja chcę, potrzebują; to wyzwanie dla mnie” powoduje, że wiążemy Bogu ręce w Jego działaniu. Ta postawa powoduje, że sztuczna nieraz aktywność zabiera czas potrzebny na wyciszenie, uspokojenie serca – by ono, napełnione Bogiem mogło prawdziwie działać; zabiera czas potrzebny na „słuchanie Boga”. Postawa ta prowadzi także często do refleksji nad jakością swojego działania – co skutkuje nie wiązaniem się z Bogiem [ukazuje to świetnie dzisiejsza Ewangelia i zachowanie uczniów: „Panie… dobrze, że tu jesteśmy… rozstawimy trzy namioty…”].
- W naszym życiu wiary jedną z najważniejszych rzeczy jest „słuchanie Boga”. Mówi o tym wstęp do Chrystusowego prawa miłości: „Szema Israel” – „Słuchaj Izraelu”. To jest właśnie pierwsze przykazanie – dopiero po nim przychodzi czas na miłość wobec Boga i ludzi. Dopóki nie będziemy słuchać Boga sercem, nie zrozumiemy istoty wiary; nie usłyszymy Boga, który tam w nas „szepcze” o swojej miłości, o wierze w nas, o swoim przebaczeniu [to trochę jak zakochani, którzy słuchają – jako kochający i kochani – swoich szeptów, nadających sens miłości].
- Bóg robi wszystko, aby nas zbawić, a my robimy wszystko, aby się z Nim nie spotkać. Udajemy „głupich” (nie potrafię, nie warto próbować, nie wychodzi mi, etc), a potem dziwi nas jałowość i bezowocność naszych modlitw, postów, wyrzeczeń. Jedyną rzeczą, którą musimy zrobić, to „zasłuchać się w Pana Boga”. Dzisiaj niestety ta postawa jest „zagłuszana” (przykład szpitala i pacjenta, którego pierwszą czynnością po wejściu na salę jest wykupienie abonamentu, aby uruchomić TV).
- „Słuchaj Izraelu” to wielki wołanie Boga. Przykładem ludzkiej odpowiedzi na nie jest Maryja – np. w scenie Zwiastowania. Ona słuchała i w sercu zgodziła się na wszystko, co Bóg jej przygotował. A my? Często coś sobie wymyślimy, potem to omadlamy (nieraz bardzo sążniście), a jeśli coś nam nie wyjdzie (bo po prostu nie słuchamy Boga i nie ostrzegamy Jego planu wobec nas), to się na Boga „obrażamy”.
- Kolejnym pytaniem rekolekcyjnym jest: CZY POTRAFIĘ DLA BOGA POŚWIĘCIĆ WSZYSTKO? Obrazem tego problemu jest dzisiejsza scena ofiary z długo oczekiwanego przez Abrahama syna – Izaaka. Co musiał przeżywać prowadząc go na śmierć, przygotowując stos, wiążąc go i kładąc na stosie? Bóg jednak nie chce śmierci Izaaka, ale dowodu, że dla Jego miłości Abraham jest gotów poświęcić wszystko. Za to zostaje nagrodzony obietnicą. Od każdego z nas Bóg chce tego, co „umiłowaliśmy” – nie po to jednak, by nas tego pozbawić, ale by przyjmując naszą ofiarę zwracać ją, pomnożoną w dwójnasób.
- Problemem tej ofiary, rezygnacji jest jednak to, że bardziej kochamy zło, grzech, nasze namiętności; za bardzo jesteśmy do nich przywiązani i boimy się z nich rezygnować. Traktujemy Boga często jako kogoś, kto chce nas ich pozbawić – tymczasem Bóg nie chce nas niczego pozbawiać; chce jednak, abyśmy byli wolni – od zła, od przywiązań. Jeśli nie będziemy w stanie zrezygnować z tego, co „kochamy”, nie będziemy gotowi do autentycznej relacji z Bogiem i człowiekiem.
- Czas rekolekcji jest czasem wychodzenia po to, by usłyszeć „to jest Mój Syn umiłowany” – tylko czy chcemy tego słuchać? To czas zasłuchania się w swoje serce – czego pragnie, za czym tęskni. To wreszcie czas zasłuchania się także w tych, którzy mnie otaczają.
- Bóg kocha mnie wieczną miłością – nie jestem w stanie nic zrobić, aby tę miłość wzbudzić, ani ją zniszczyć. Po prostu o musimy się pozwolić Mu kochać. Ten, kto kocha i jest kochany promienieje (Mojżesz schodzący z góry Synaj) – jeśli ktoś naprawdę kocha Boga, promienieje Jego miłością.
- „Żyję nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (św. Paweł) – to cel naszej przemiany. To ofiara, ofiara miłości, która może zmienić człowieka prawdziwie.
- Cel rekolekcji i Wielkiego Postu – wyjść ponad to, co mnie ogranicza; wyjść na wysokość – inaczej będę „duchowym karłem” (nawet będąc uczniem Chrystusa).
Drugi dzień rekolekcji to CZAS MIŁOSIERDZIA. Poranna i popołudniowa tura spowiedzi dała okazję do skorzystania z tego wyjątkowego sakramentu. Wielkie podziękowanie należy się przybyłym kapłanom, którzy posługiwali w konfesjonałach – w tym także o.Faustyn, który dzielnie walczył z obciążeniami naszych słabości. Ten dzień stał się także okazją do poznania „żywego skarbu rodziny parafialnej” – osób starszych i chorych, które zostały odwiedzone z Najświętszym Sakramentem. W rozważaniach rekolekcyjnych tego dnia wróciliśmy do głównego przesłania rekolekcji: „Wejść na Górę Przemienienia” – pojawiły się także nowe treści warte refleksji:
- Psalmista mówi w dzisiejszej liturgii o rozdartej ludzkiej naturze. Doświadczamy tego rozdarcia na co dzień – pragniemy dobra, a czynimy zło; pragniemy miłości i sprawiedliwości, a nasza codzienność często jest zaprzeczeniem tych wartości.
- W dniu dzisiejszym w szczególny sposób stanęliśmy przed Chrystusem mówiącym: „Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest mój Ojciec”. Z postawą tą jest spory problem. Z jednej strony nie mamy problemu z prośbą i zabieganiem o to miłosierdzie – Boże i ludzkie. Gorzej natomiast jest z okazywaniem go – jak przebaczyć komuś, kto mi miłosierdzia w ogóle nie okazywał, czyniąc wobec mnie to, co najgorsze.
- Jest w nas bardzo wiele świadomego wstydu z powodu ciągłego wkraczania w sferę zła i trwania w niej (nie zawsze konstruktywnego). Aby jednak była to postawa budująca, a nie swoista moralna trauma, potrzeba uświadamiać sobie, kim naprawdę jestem w oczach Boga; potrzeba stanąć przed Nim jako „przyjaciel”.
- Wchodząc na Górę Przemienienia Jezus przestał być Mistrzem – objawił się jako Bóg, który przyjął ludzkie ciało. Ten Chrystus ukazujący dzisiaj swoje piękne, doskonałe oblicze, ukaże niedługo oblicze policzkowane, wzgardzone, odrzucone, cierpiące – SWOJE PRAWDZIWE OBLICZE. W ten sposób objawia, kim naprawdę jest: Bogiem zakochanym w swoim dziele; Bogiem, który okazuje najwyższy szacunek dla ludzkiej cielesności i akceptuje nawet jej słabość.
- Czytają biblijny opis stworzenia świata i człowieka zauważamy, że na każdym etapie aktu stwórczego pojawia się określenie: „To było dobre”. Po stworzeniu człowieka określenie to pojawia się jednak w nowym brzmieniu: „To było bardzo dobre”. Człowiek został bowiem stworzony na obraz i podobieństwo Boga, po to, by żyć z Nim w prawdziwej harmonii.
- Ten stan trwa do momentu kuszenia, kiedy szatan podważa ludzką pewność Bożej miłości. Została w ten sposób złamana podstawa owej rajskiej harmonii. „Poznali, że byli nadzy” – poznali, że nic nie znaczą bez Boga; poznali swoją nędzę – tak wielką, że zaczęli się przed Bogiem ukrywać.
- Ów brak harmonii odbił się także na wzajemnych relacjach ludzkich. Ci, którzy się dotąd kochali, podczas dialogu z Bogiem (pytającym o przyczynę nieposłuszeństwa), zaczynają sobie wzajemnie zarzucać zdradę i oskarżać się wzajemnie. Były to symptomy postawy ucieczki i strachu.
- Bóg wyrzuca pierwszych rodziców z raju dlatego, że ten stan ucieczki i strachu trwałby (w sytuacji pozostania w raju) nadal, blokując ludzki na łaskę Boga; odgradzając ich od Niego niewidzialną barierą. Wygnanie nie jest więc aktem zemsty, ale krokiem skłaniającym ludzi do odzyskania utraconej w raju harmonii.
- Wygnanie nie wiąże się z potępieniem. Pierwsi rodzice otrzymują obietnicę, której wypełnieniem staje się Chrystus, posiadający wszystko z człowieka, oprócz grzechu. I to właśnie ten grzech, jego siła, chce Go zniszczyć. Jezus przyjmuje na siebie całą nienawiść szatana, aby powtórnie otworzyć nam niebo; aby odzyskać to, co zostało utracone przez grzech pierworodny – harmonię z Bogiem i ludźmi.
- Bóg, tworząc nas na swój obraz i podobieństwo, daje człowiekowi piękne oblicze, które jest niestety przez człowieka permanentnie niszczone – i Chrystus je odzyskuje.
- Bardzo często widzimy w sobie to, co najgorsze, a w innych to, co złe. Koncentracja ta nie tylko rzutuje negatywnie na samoocenę, ale blokuje także umiejętność dostrzegania i doceniania dobra naszego życia.
- Naszym problemem jest często nasze działanie (fałszywie pojmowane). Coś zepsuję – i sam chcę to ponaprawiać. Blokuję wtedy Boga, który zawsze widzi we mnie to, co najlepsze (co nie znaczy, że nie dostrzega grzechu) i chce wesprzeć tego rozwój. Moje niedoskonałe „samonaprawianie” potrafi nie tylko blokować Boga, ale także wywoływać w efekcie końcowym jeszcze większe zło (mimo dobrych intencji). Bóg wyrył w ludzkim sercu swoje oblicze – jeśli za swoim obliczem pełnym grzechu nie zauważę Jego oblicza, nie dam sobie rady. Odnowienie Bożego oblicza w nas musi być efektem Jego działania, a nie moich zamysłów czy usiłowań. I tu warto postawić pytanie: Jaki obraz chcę nosić w sercu – obraz grzechu czy obraz Jego łaski.
- Bóg był gotowy na wszystko, aby odnowić to, co ja zepsułem. Czy ja jestem gotów zrobić wszystko, aby Mu na to pozwolić?
- Chrystus jest przy mnie nawet wtedy, kiedy grzeszę, kiedy wypieram się Go – bo jest Bogiem, który mnie umiłował. Nie jestem w żaden sposób tego zmienić. Jeśli nie zrozumiem, że mam nosić w sobie Jego obraz i dawać Go innym – nie dam rady… i wtedy będę podatny na działanie szatana.
- Bóg pragnie być w moim sercu. Jest ono Jego ojczyzną – jeśli jest gotowe na Jego przyjęcie, może być nawet „szopą”, a i tak zostanie wypełnione Bożą chwałą.
- W naszym „wędrowaniu na górę przemienia” chodzi o to, aby nie żyć deklaratywnie, ale autentycznie otwierać się na Boże działanie. Chodzi o konkretne i konsekwentnie realizowane wybory, a nie zamykanie się w nic lub niewiele znaczących słowach. Te deklaracje dotyczą nas samych, ale także nasze otoczenie: jeśli nie uczę swojego dziecka miłości do Chrystusa, jeśli pozwalam dziecku „żyć na próbę” w konkubinacie, etc. – mogę mówić o Bożym miłosierdziu, ale tak naprawdę pcham je do piekła.
- Umiemy zabezpieczać teraźniejszość i przyszłość, naszą i innych – ale czy zabezpieczamy także wieczność? [przykład: rodzina zgłasza pogrzeb starszej kobiety, która nie przyjęła namaszczenia. Na pytanie księdza, dlaczego czekali na ostatnią chwilę (i nie zdążyli) pada odpowiedź: „Bo nie chcieliśmy straszyć babci śmiercią”. Jednocześnie rodzina potwierdziła wcześniejsze uregulowanie wszystkich spraw notarialnych i spadkowych – nie bojąc się mówić w tej sytuacji babci o jej śmierci – PARADOKS DZISIEJSZYCH POSTAW].
- Są dwa obrazy Jezusa: pięknego i zeszpeconego – to dwie rzeczywistości, które stoją przed nami: piękno, które możemy osiągnąć, ale które także może zostać zeszpecone. Bądźmy tymi, którzy tego właściwego obrazu szukają – przede wszystkim na modlitwie, która odnawia oblicze Boga w nas. Modlitwa to takie „przecieranie zabrudzonej szyby”, aby ujrzeć tkwiące za nią piękno.
- Mając przed sobą ludzką szpetotę i piękno oblicza Bożego – co wybiorę? Jeśli moja miłość do Boga jest autentyczna – zostawię to, co złe. Bo jestem dla Niego skarbem. On otwiera serce, które niesie miłość, wartościującą wszystko. Istotą naszego życia wiary jest: ABYŚMY MOGLI KOCHAĆ INNYCH I BY BÓG MÓGŁ NAS W SERCU KOCHAĆ.
Kilka myśli z nauki dla naszych Pań:
- Nie poprawiajmy Boga, bo wtedy zawsze coś zepsujemy.
- Uczmy się ufać temu, co Bóg uczynił w moim człowieczeństwem i sercem.
- Uczmy się odkrywać swoje piękno (nie tylko w salonach kosmetycznych) w pięknie oblicza Chrystusa – wtedy będziemy darem dla tych, którzy stają na naszej drodze.
- Jedno z podstawowych zadań stojących przed kobietą: pielęgnowanie swojego piękna, swojej godności i swojej wielkości. Trzeba o to nawet walczyć, bo nikt jej tego nie da.
- Jeśli nie nauczysz szacunku do siebie od męża, syna – nie dasz tego swoim dzieciom.
- Trzeba nauczyć się, jak być kobietą – to dawać życie; nie tylko rodzić, ale także obdarowywać miłością i uczyć tego swoje dzieci.
- Potrzeba praktykowania modlitwy – u siebie i u innych. Ona uczy relacji z Bogiem, ale i ludźmi. Modlitwa uczy także rozmowy i uczciwości w niej.
- W budowaniu tej relacji bardzo ważną rolę pełni rozmowa (nawet czasem przybierająca formy kłótni). Komunikując coś nie wystarczy myśleć, że druga strona się domyśli naszej intencji [to ważne, bo każda rzecz jest rozumiana inaczej przez kobietę i mężczyznę – np. „Trzeba wynieść śmieci” – dla mężczyzny to po prostu komunikat, że są śmieci do wyniesienia; kobieta natomiast oczekuje na aktywną odpowiedź drugiej strony]. Bardzo ważną jest otwarta i jasna rozmowa – o swoich oczekiwaniach i potrzebach, o problemach i radościach.
Nasza wtorkowa refleksja skoncentrowała się na Eucharystii – najpowszechniejszym, a jednocześnie chyba najbardziej zaniedbanym sakramencie. Nie ukrywam, że nadążenie za tokiem prowadzenia myśli przez o.Faustyna było bardzo dużym wyzwaniem – stąd też zapraszam do zapoznania się z tymi, które udało mi się wynotować:
- Użyte dzisiaj w liturgii słowa: „Kto się wywyższa będzie poniżony…” odnoszą się przede wszystkim do Chrystusa. Jego życie bowiem było ciągłym uniżeniem, wypływającym z miłości. Podkreśla to opis Ostatniej Wieczerzy i gest Jezusa, poprzedzający ustanowienie Eucharystii: obmycie nóg uczniom. Jezus odrzucając wątpliwości uczniów co do obmycia im nóg przez Mistrza (ciekawe, czy my w tym momencie bylibyśmy skłonni do bezdyskusyjnego wzięcia udziału w tym obrzędzie?) czyni posługę najwyższego sługi. Obmywa nogi Judaszowi, który Go sprzedał; obmywa je także pozostałym apostołom, którzy już niedługo Go zdradzą i się Go wyprą. Na tym właśnie polega Jego posługa – na służbie nawet tym, którzy nie potrafią zrewanżować się miłością i wiernością. Jezus stawiając ją przed nami zachęca: „Bądźcie takimi jak Ja”.
- Pełnienie tej posługi wymaga od nas otworzenia się na Chrystusowe obmycie – nie ma tu niegodnych, i nie ma tych „czystych”. Każdy z nas potrzebuje tego obmycia – oraz świadomości jego znaczenia i konsekwencji.
- Rządzenie bowiem w Kościele nie polega wcale na wydawaniu rozkazów, ale na czynieniu tego, co Jezus, kiedy zauważamy człowieka potrzebującego miłości (a nie ma przecież takich, którzy jej nie potrzebują). Świadczy o tym choćby powołanie Piotra – Jezus nie pyta o predyspozycje, autorytet, etc., ale o to, „czy Mnie miłujesz?”. 3-krotne wyznanie tej miłości było momentem przekazania Piotrowi władzy rządzenia czyli władzy miłowania. To nie my jesteśmy predysponowani do uznania naszych możliwości życia miłością – czyni to Chrystus.
- Po obmyciu nóg stajemy się świadkami ustanowienia Eucharystii i sprawowania pierwszej Ofiary bezkrwawej – ofiary, która wypełnia to, co stanie się faktem w Wielki Piątek. Powiązanie krwawej ofiary Chrystusa z wcześniejszym obrzędem obmycia pokazuje tę wyjątkową cechę postawy Chrystusa – totalną pokorę Syna Bożego.
- Całe nasze życie wiary powinno być adoracją Chrystusa – nie tego, który cierpi, ale tego, który kocha. To właśnie kochający nas Jezus nauczał i wskrzeszał – ten sam Chrystus ukazuje się nam w postaci chleba i wina. To kolejny dowód na Jego uniżenie – nie chce nas przerażać swoją obecnością. Taka jest właśnie Jego pokora.
- Jezus oczekuje „dotykania Go z wiarą” – tak, jak kobieta cierpiąca na upływ krwi przez 12 lat [to czyniło ją przez tak długi czas „nieczystą”; całe jej życie było traktowane na mocy przepisów Prawa jako „nieczyste”. Co więcej – krew to życie. Można więc powiedzieć, że przez 12 lat to życie z niej wypływało. I gdy tylko Go dotknęła, cierpienie ustało. Dlaczego w tłumie otaczającym i dotykającym Chrystusa uzdrowienie doznała tylko ona? Bo ona jedna dotknęła Go z wiarą. Weszło w nią dzięki temu życie]. Owo „dotykanie z wiarą” dokonuje się w szczególny sposób podczas każdej komunii św., która czyni z naszych serc tabernakulum, monstrancję. Dzięki temu codziennie mogę przeżywać Boże Ciało, zanosząc Jezusa w swoje środowisko.
- Moje serce może być monstrancją, ale może stać się także grobem, który nie pozwala Jezusowi zmartwychwstać – wtedy, kiedy brak nam wiary owej niewiasty, kiedy brak nam chęci.
- Krew i ciało baranka pozwoliły Izraelowi wyjść z niewoli egipskiej. Przy każdym spotkaniu z Jezusem eucharystycznym Jego Krwią zostają naznaczone nie drzwi domów, ale moje serce. A ja posilam się Jego Ciałem. Dzięki temu każdy z nas, przyjmując Chrystusa w komunii, może być wskrzeszony duchowo, „wyzwolony z niewoli”.
- Z Eucharystią związany jest jeszcze jeden problem: Bóg chce być nie tylko ze mną, ale i we mnie – tylko czy mnie też na tym zależy? Czy jestem z Bogiem? Czy chcę być blisko Niego?
- Msza św. to ofiara; ofiara przebłagalna także za moje grzechy, którą Jezus po raz pierwszy złożył na Golgocie. Przez nią Chrystus jednoczy mnie z sobą, chowa mnie w swoim sercu.
- Jeżeli to sobie uświadamiamy, czy będziemy pozwalali sobie lekceważyć msze św.; czy będziemy akceptowali to, co widzimy: brak chętnych do spotkania z Nim podczas komunii chorych, brak zawierzenia Mu tego, co dla nas jest ważne (także poprzez intencje mszalne), niską frekwencję nie tylko w dni powszednie, ale także w niedziele i święta?
- Jezus przychodzi do nas i to nie z byle czym – z wielką miłością. Nie dlatego, że jesteśmy święci, że na nią zasługujemy. Pozwala nawet na profanację (przyjmujemy Go my, niegodni), bo nas kocha.
- Eucharystia to najpełniejsze zjednoczenie Boga ze mną – Bóg mnie ubóstwia, uświęca. To wielki dar, wołający o uwielbienie. Temu właśnie służą kościoły – są miejscami uwielbienia. Bywają jednak „niepotrzebne”, gdy w naszych sercach brakuje dla Boga miejsca.
- Serce ubogacone Jezusem nazywamy „żywym tabernakulum” – „żywym domem Boga”. Ale dom to przecież nie tylko ściany, a mieszkanie to nie tylko znajdujące się w nim meble – tworzą go ci, którzy w nim mieszkają. Podobnie jest z sercem. O jego wielkości i świętości” decyduje jego „główny mieszkaniec”.
- Komunię często łączymy w naszym myśleniu z nakazami i zakazami – „aby przyjąć Jezusa musimy z wielu rzeczy rezygnować”. A tego nie chcemy. Tymczasem Jezus nie przychodzi do niego po to, aby nas zniszczyć, aby nas ubezwłasnowolnić, ale właśnie aby pokazać, że nas kocha, że chce naszego dobra. Przychodzi On, Doskonałość, do ludzkiej niedoskonałości, aby ją obmyć. Czy dostrzegam tę wartość Eucharystii?
- Cała filozofia wiary, Kościoła to „filozofia miłości”. Warto na tej kanwie zadać sobie pytanie: „Czy bardzo kocham Boga?”, bo On mnie z pewnością kocha miłością doskonałą. Ale żeby ona wydawała owoce potrzeba, aby była zauważona i zaakceptowana. Nie będę bowiem mógł kochać, jeżeli nie będę kochany; a nie będę w stanie przeżywać tej miłości, jeśli się na nią po prostu nie otworzę. Miłość wymaga pełnego zjednoczenia – Bóg w komunii jednoczy mnie z sobą; jeśli ja zjednoczę się z Nim, to „mogę w Nim wszystko”.
- Kiedy mówimy i miłości, pierwszym skojarzeniem jest radość. I jej niestety często brakuje podczas przyjmowania Ciała Pańskiego. O.Faustyn podzielił się tu świadectwem: zapytał kiedyś jedną siostrę zakonną, co by zrobiła spotykając Jezusa po swojej śmierci? „Rzuciłabym się Mu na szyję!”. To chyba najwłaściwsza postawa – w ten sposób wydarlibyśmy Mu z serca wszystko, o mógłby nas oskarżyć.