„BĄDŹCIE JAK TE DZIECI…”

Z przyjemnością informuję, że w Galerii Foto można znaleźć zapis fotograficzny opisanego Festynu. Aby przekierować się do Galerii, wystarczy wcisnąć TEN NAPIS. Górna ikonka daje możliwość pobrania fotografii, niżej została umieszczona prezentacja. SERDECZNIE ZAPRASZAM.

Już po raz siódmy (od 31.05.2008 roku) Dzień Dziecka staje się w naszej parafii okazją do podkreślenia roli „dziecięcego apostolstwa” we wspólnocie oraz radosnego zakończenia „Białego Tygodnia” [06.06.2015 r.]. Spotkanie ma charakter rekreacyjny, jednak z dużą dawką aktywności. Organizatorzy (początkowo Rada Parafialna i wolontariusze; obecnie Rodzice dzieci komunijnych i rocznicowych) starają się zapewnić nie tylko oprawę muzyczną i gastronomię, ale także szeroki wybór zabaw i gier plenerowych. A nasze dzieciaki… szaleją, szaleją, szaleją…
Już od godz. 11:00 (podczas próby Scholi) na placu zaczął się organizacyjny ruch. Wiadomo było, że dopisała pogoda – żar dosłownie lał się z nieba. Rodzice zaczęli przygotowywać serwis gastronomiczny – bo wiadomo, że w tym wieku dzieciaki „lepiej ubierać niż żywić”. Punkt dwunasta na placu zjawiła się cała grupa [w tym sporo tegorocznych „komunistów’].
Hitem początków zabawy stała się fontanna – było bardzo dużo śmiechu, ale – ponieważ nie planowaliśmy konkursów „mokrego podkoszulka” – wkrótce „twardzi Rodzice”… zakręcili kurek. Było oczywiście zbiorowe „nieeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”, ale nawet taka drobnostka nie mogła dzieciakom zepsuć nastrojów.
Wiadomo, grillowanie to „sztuka cierpliwości” – czując te aromaty czekać, aż pieczyste „dojdzie do siebie”… to czasami masakra. Aby więc nie cierpieć, nasi najmłodsi zajęli się „zamiennikami” jedzenia. Część zaczęła „okupować” boisko badmingtona (sam byłem zaskoczony, ile rakiet może wejść – wraz z ich posiadaczami – na teren stosunkowo niewielkiego boiska); inni – zajęli się swoimi „facjatami” (tradycyjnie Jola i Angelika zadbały o bogaty wybór kolorów i szablonów „twarzowych kreacji”). Jakby spod ziemi pojawiły się też „piłkarzyki” i piłka siatkowa. Każdy mógł więc wybrać coś dla siebie. Do tego w końcu pojawiła się muza – zaczęło być „odlotowo”.
W pewnym momencie „szef kuchni” (p.Ryszard) dał sygnał: „Pieczyste gotowe” [nie żeby groziło mu stratowanie, ale… musiał się ostro opierać przed nami – oczywiście zapewniamy… jedliśmy dzisiaj śniadania… no, może nie tak obfite jak zazwyczaj…].
Kiedy pierwszy głód minął zaczęły się rozrywki w mniejszych grupach. Część osób (głównie dziewczyny zaczęły uprawiać „zorganizowany rekonesans terenu”; chłopcy zajęli się bardziej wyczynowymi dyscyplinami: „mini Mundialem”, badmingtonem i… „rzutem do celu… wodnymi balonami” [tak, tak… kreatywność naszych dzieciaków to coś, czego nigdy nie zrozumiemy… a nam, naiwnym, wydawało się, że „wodny problem” już zniknął – nie, żebym liczył te hektolitry wody, ale… aż strach brał, kiedy zobaczyłem stan niektórych osób powracających do domów. Chyba trzeba wywiesić napis: „Reklamacji nie uwzględnia się”].
Kiedy dziecięce harce zaczęły się trochę stabilizować, na „scenę” wyszli dorośli. Hmmm… najpierw teksty o „Muminkach” i „Gumisiach” (którym towarzyszyły dziwne spojrzenia i dosyć charakterystyczny śmiech); potem umalowane Mamy, które coś tak (tym razem na rękach) pokazywały „szeryfowi” do obfotografowania; wreszcie „konkurs kozicy” – tak ks. proboszcz nazwał zacięty pojedynek w badmingtona, podczas którego p.Dominika próbowała możliwości „dyslokacji z prędkością światła”. Może nie zawsze wychodziło, ale śmiechu było co niemiara [dyscyplina ta nabrała charakteru pojedynku „muminkowo-gumisiowego” – nie żebyśmy cokolwiek z tego rozumieli, ale ma to chyba coś wspólnego z czwartkowym wypadem kilku osób z „szeryfem” w góry. Niby nic złego, ale jest to… podejrzane – podobnie, jak opowieści o „czarodziejskich cukiereczkach”].
Mówi się, że „światem rządzą dorośli” – ach te złudzenia. To oczywista zmyłka – bo „rządzimy my!!!”. Pokazaliśmy to, kiedy „pojedynek” zaczął się przedłużać. Oczywiście zrobiliśmy to BARDZO dyskretnie – kilka dodatkowych rakiet, parę „wywrotek z poświęceniem” i dorośli stwierdzili: „chyba spasujemy”. Bardzo słusznie i rozsądnie – to w końcu Festyn Dziecięcy. Jednak kosztowało nas to sporo – Rodzice wyczaili, że nasze balony zmieniły zastosowanie i założyli „szlaban” na kurek z wodą… uauauauau…!!! To niesprawiedliwe… woda jest dla wszystkich!!!
Pewnie bawilibyśmy się dłużej, ale… trzeba się było przygotować do ostatniej mszy „Białego Tygodnia”. Tak więc kilka minut po 16:00 plac opustoszał – pozostali tylko „czyściciele”… wiadomo, jutro niedziela – byłaby „siara”, gdyby pozostały ślady naszych „harców”.
Dzieciaki dziękują Organizatorom za fajową zabawę, zaś Rodzice i „szeryf” dziękują im za świetną atmosferę, poczucie humoru i zwyczajny dziecięcy śmiech. Do zobaczyska za rok…

Dodaj komentarz: