Srebrny Jubileusz Kapłaństwa

Jubileusz_A

Te słowa kultowego hitu mojego pokolenia idealnie nadają się na wstęp opisu uroczystości Srebrnego Jubileuszu, która odbyła się w niedzielę, 19.05.2013 roku, w naszej parafii.
Oczywiście, planowałem dziękczynienie za te lata posługi, ale… to, co przyszło mi przeżyć w tym dniu przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Od razu dodam, że moi Parafianie okazali się dobrymi „konspiratorami” (to chyba taka polska cecha) – moje zaskoczenie było 100-procentowe.
Uroczystość zaczęła się całkiem spokojnie – grupa panów gawędzących na placu (czyżby ostatni „dymek” przed mszą?) raczej nie budziła niepokoju. Jednak widok szarf, którymi zaczęli tworzyć „ścieżkę zdrowia” /?!?/ już zaczęła budzić pewne niepokoje. Mimo to jednak wyjście z plebanii odbyło się raczej spokojnie – nawet zdobyłem się na kilka żartów, ale ta „sielanka” nie trwała długo… kiedy stanąłem przy wejściu do kościoła, po prostu „zbaraniałem” – widok głównej nawy był PORAŻAJĄCY. Kandydaci do Bierzmowania i niedawni Konfirmanci ustawili „ścieżkę róż” (coś na wzór szpalerów podczas ślubów oficerskich – tyle, że zamiast szabelek tu nad głową pojawiły się białe róże). Staram się być raczej „twardy”, ale to mnie „osłabiło” momentalnie (zresztą później dowiedziałem się, że o to właśnie chodziło – jak można być takim sadystą i znęcać się nad „srebrzystym dziadkiem”?!!?).
Jakoś doszedłem do ołtarza i błogosławionym okazał się pomysł odprawienia „majówki” przed mszą. Czas „Litanii do Matki Boga i ludzi” (odśpiewanej przez połączone siły naszej Scholi EDEN i Diakonii Muzycznej z Sulikowa) pozwolił „wziąć się nieco w garść” (choć i tak przez cały czas śpiewu przypominałem podobno „zombi”). Do tego miało to jeszcze znaczenie symboliczne – nasz rocznik 1988 przyjmował święcenia w Roku Maryjnym. Naturalnym było więc zawierzenie Jej naszego posługiwania – i dzisiejsze nabożeństwo stanowiło odnowienie tego aktu sprzed 25 lat.
Początek mszy rozpoczął się już dużo spokojniej (ciśnienie doszło do poziomu nie zagrażającego zdrowiu bądź życiu – to oczywiście „pół żartem”). Nie znaczyło to jednak, że uspokoiłem się tak zupełnie – coś tu się jeszcze „kroiło” (tylko co???!!!). Szybko zrozumiałem, że do obsługi mszy zaangażowano moją Młodzież – nie tylko jako elementy „alei róż”, ale także jako aktywnych uczestników liturgii słowa i procesji z darami.
O dojściu do siebie świadczył fakt, że po Ewangelii zaskoczyłem nawet naszych Parafian, sięgając na początku homilii po gitarę. Wspólnie odśpiewane wezwanie Ducha Świętego zabrzmiało imponująco i to dało asumpt do rozpoczęcia od rozważania roli Ducha Świętego w Kościele i ludzkim życiu. „Duch Święty pozwala nam zrozumieć to, co Bóg do nas mówi i czego oczekuje /…/ Najlepszą odpowiedzią na Jego działanie jest nasze świadectwo codzienności – które albo będzie pełnią wiary, albo też jej zaprzeczeniem” – wychodząc od tych słów pozwoliłem sobie na kilka reminiscencji z 25-letniej drogi kapłańskiej.
Podkreśliłem przede wszystkim, że dzisiejsze dziękczynienie kieruję ku Bogu za „ludzi, których w tym czasie postawił na mojej drodze” – i tak, rozpoczynając od pierwszej parafii, przez wszystkie kolejne starałem się pokazać bogactwo doświadczeń wynoszonych kolejno ze Świebodzic, Mysłakowic, Wałbrzycha, Jeleniej Góry, Węglińca, Polkowic, Bogatyni i – pierwszej parafii proboszczowskiej – Lubania. Z pewnością przedłużyło to nieco czas rozważania, ale… 25 lat przeżywa się raz w życiu.
Ciąg dalszy Eucharystii przypominał mi bardzo msze św. z modlitwą o uzdrowienie (sprawowane od jakiegoś czasu w naszym kościele) – to dzięki spontanicznej i bardzo emocjonalnej modlitwie oraz świetnej aranżacji muzycznej połączonych grup ewangelizujących śpiewem. Naprawdę, w tej atmosferze można się było wspaniale modlić.
W końcu nadszedł czas na błogosławieństwo końcowe i wtedy zaczęło się – moi „partyzanci” zorganizowali całą sztafetę Gości, którzy przybyli na dzisiejszą uroczystość. Byli moi przyjaciele ze Świebodzic, Jeleniej Góry, Węglińca i Polkowic oraz z Lubania. Nie brakowało krótkich wspomnień i anegdot na tematy niektórych momentów drogi kapłaństwa oraz przypominania doświadczeń wyniesionych ze współpracy z Duszpasterstwem Ludzi Pracy (Świebodzice), pierwszymi górskimi wędrówkami (Mysłakowice), organizacją pierwszych Scholi i wyjazdów letnich i zimowych (Wałbrzych, Jelenia Góra i Węgliniec), współpracą z profesjonalną Scholą młodzieżową (Polkowice) i bogatyńskim doświadczeniem pracy z dziećmi. „To wszystko zaowocowało tutaj – pozwoliłem sobie podsumować – i mam nadzieję, że jesteście z tego zadowoleni”. Została podkreślona współpraca z Gimnazjum nr 1 w Lubaniu, Urzędem Miasta Lubań oraz działającym przy parafii kołem Duszpasterstwa Trzeźwości i Pomocy Rodzinie Diecezji Legnickiej. W sumie wspomnień było sporo, ale czas – przynajmniej dla mnie – leciał niepostrzeżenie. W końcu, pod koniec naszych „rozmówek” okazało się, że cała Eucharystia trwała prawie 2,5 godziny – „gdyby ktoś kiedyś miał wątpliwości, co do długości moich kazań czy ogłoszeń, to przypomnę dzisiejszą mszę” pozwoliłem sobie to żartobliwie skomentować.
Nie był to jednak koniec niespodzianek. Tak się jakoś porobiło, że mimo „srebrnego wieku” nadal lubię „szarpać struny”, a gitara jest moim stałym narzędziem pracy (szczególnie podczas mszy św. z udziałem dzieci). Stąd też prezentem moich Parafian była (nie ukrywam – wymarzona) gitara 12-strunowa, i to raczej z „górnej półki”. Postanowiłem się zrewanżować za nią i na koniec spotkania zaproponowałem odśpiewanie religijnej wersji „Przeżyj to sam” – wykonując ją podczas dwóch kolejnych Przeglądów Piosenki Abstynenckiej wiedziałem, co się będzie działo, ale niektórych niezorientowanych musiało to bardzo mocno zaskoczyć… większość uczestników utworzyła „łańcuch rąk” i „falę” (już kiedyś wspominałem, że dobrze, iż nie cierpię na chorobę morską). Tak, to było prawdziwie „mocne uderzenie”.

    Zakończenie Eucharystii nie stanowiło oczywiście elementu kończącego dzisiejsze świętowanie. Moi ludzie przygotowali plac, na którym zaproszeni Goście zostali uraczeni „pieczystym” i wspaniałą atmosferą „pikniku pod lipami”. Plac – przygotowywany od kilku tygodni przez „parafialny zespół klombów i zieleni” (chylę przed Wami czoła) – potrafił zachwycić i wielu uczestników zrobiło sobie po nim dosyć długie spacerki. Atmosfera oczywiście skłaniała do żartów – trudno się więc dziwić, że zyskałem tytuł „dziadka” (no, ale o tym to jeszcze kiedyś przypomnę).  😆

W końcu Goście zaczęli się rozjeżdżać – no to i ja postanowiłem na trochę „zniknąć”, aby „poromansować” z moją nową gitarką. Sam na sam pozostałem z nią może przez jakieś 10 minut – zaraz zjawili się Organizatorzy imprezy i ZAŻĄDALI koncertu. Wobec takiego kategorycznego dictum wszelkie sprzeciwy były bezcelowe i – wsparty przez pana Ryszarda – pograłem sobie i pośpiewałem coś koło 30 minut. Było cudownie – ale zapadający zmierzch przypomniał wszystkim, że mają domy, i czas w nich pomieszkać.Zdaję sobie sprawę, że na stronie parafialnej rzadko ukazują się tak osobiste wpisy, ale ta uroczystość była wyjątkowa – i dlatego pozwoliłem sobie na odrobinę „prywaty”.

Gorąco dziękuję wszystkim Organizatorom i Gościom – dzięki Wam mam co wspominać na co najmniej następne 25 lat.

Dodaj komentarz: