Górski wypad Scholi i LSO 26.09.2009 r.
Zwyczajem ostatnich lat stało się rozpoczynanie roku pracy Scholi Parafialnej EDEN i Parafialnego Koła LSO wrześniowym wyjazdem w plener. Do tej pory dwukrotnie zwiedziliśmy Karpacz, raz Szklarską Porębę, kilka razy zaliczyliśmy także górskie wypady, w których nasz proboszcz dawał nam w kość.
W tym roku postanowiliśmy znowu odwiedzić Karpacz, przy czym prowadzący nas proboszcz zapowiedział, że będzie kilka niespodzianek. No, zobaczymy…
Początek zapowiadał się raczej miernie – przede wszystkim było chłodno. Nic więc dziwnego, że każdy z nas ubrany był „na cebulkę” (no, może poza Panem Ryszardem i księdzem, którzy ubrani byli, jak byśmy mieli lato). O transport zadbali: Pani Bożenka Kołodziejczak, Pan Ryszard Piekarski (jak zwykle niezawodny) i nasz ksiądz. W sumie więc cała grupa liczyła 15 osób, w tym (oprócz naszych „mistrzów kierownicy”) do Karpacza pojechali: Natalia Jackiewicz (nasza „szefowa”), Magda Kołodziejczak (nasz drugi wyjazdowy fotograf), Joasia Piekarska, Gabrysia Milewska, Karolinka Gauden, Beata Mikulska, Patrycja Chmielewska, Monika Piekarska, Żaneta Matwiejczuk, Natalia Wróbel, Agatka Mikulska i Jarek Nocuń.
Początki wyjazdu były trochę sztywne. Znalezienie wolnego kanału CB i próby rozśpiewania go zajęły trochę czasu. Nic dziwnego, bo pogoda była trochę zniechęcająca. W końcu jednak samochód nr 3 (z naszymi gwiazdami: Natalią, Magdą, Joasią i Jarkiem) zaczął prezentować repertuar, który wystarczył aż do wjazdu do Jeleniej Góry. Tu trochę się „namieszało” z trasą – nasze „bryki” trochę się rozjechały. Ale nic to… znaleźliśmy się przy… cmentarzu (bez żadnych podtekstów). Stąd już trasa była prosta – najpierw oczywiście musieliśmy zaklaskać i pokrzyczeć przy szkole w Ściegnach, gdzie już tyle razy wypoczywaliśmy podczas zimowisk. Jeśli ktoś w tym momencie wszedł na kanał 22, mógł odnieść mieszane wrażenia… ale to już nie nasz problem. Ostatnie przygotowania (w tym także „filozoficzne”) odbyliśmy u Pana Roberta i stąd ruszyliśmy do Karpacza.
Nasz ksiądz w ostatniej chwili zmienił trochę trasę – początkowo mieliśmy ruszyć sprzed „Biedronki”, koło dworca PKP do „Oślej Łączki”. Okazało się jednak, że wąski asfalt, mnóstwo zakrętów oraz brak chodnika lub chociażby pobocza spowodował, że podjechaliśmy aż pod „Oślą Łączkę”. Tu ostatnie przygotowania, parking i… ruszamy.
Tym, co było trochę zaskoczeniem już pod koniec trasy, stała się pogoda. Początkowo trochę niepewna z chwilą wjazdu do Karpacza stała się wręcz upalna (w górskim tego słowa znaczeniu). Nic więc dziwnego, że już przy pierwszym podejściu przez „Oślą Łączkę” do naszych plecaków zaczęły trafiać kolejne elementy „cebulkowych ubiorów”. Doszliśmy do lasu, gdzie znaleźliśmy się na nieznanym nam dotąd szlaku – pięknym, biegnącym w specyficznej scenerii górskiego lasu i skał. Trasa nie była trudna, za to bardzo malownicza. W kilku punktach, oprócz fotek zbiorowych, dochodziło do „foto-szaleństwa”, w którym uczestniczyła cała trójka uwieczniających nasz wypad „paparazzi” (Magda, p.Ryszard i ksiądz). Po niecałych 25 minutach doszliśmy do tamy nad Łomniczką.
Stąd skręciliśmy w stronę Centrum Pulmonologii i Astrologii, przy którym znajduje się bardzo fajne „miasteczko zabaw”. Tu zrobiliśmy pierwszy dłuższy postój. Najpierw oczywiście zmieniła się „lokalizacja” części zawartości plecaków czyli w tłumaczeniu na nasze… po prostu zaczęliśmy od turystycznego obżarstwa. Kiedy już „nie mogliśmy więcej”, trzeba było spalić trochę nadmiar kalorii i przystąpili do tego wszyscy (z Panią Bożenką włącznie). Było „cool”.
W końcu jednak trzeba było ruszyć dalej. Poszliśmy w stronę Górnego Karpacza (koło budowanego hotelu „Gołębiowskiego”). Trochę nam się nie zgadzały tempa – w związku z tym ci „wyczynowcy” często stawali, ale w końcu nie jesteśmy na Grand Prix, nie?…
Po dojściu do „cywilizacji” stanęliśmy przed dylematem – czy iść dalej? Zdecydowaliśmy na „tak”, ale kiedy zobaczyliśmy podejście… ooops… trochę nas zmroziło. Nic to jednak. Nie zostawimy naszego księdza samego. Trochę spoceni i z lekką zadyszką doszliśmy do trasy głównej, skąd podeszliśmy do świątyni Wang… tylko dlaczego ta czołówka znowu „ruszyła ostro z buta”?
Po 20-minutowym odpoczynku rozpoczęło się schodzenie… ale nie tak do końca. Zeszliśmy na wysokość wodospadu koło wyciągu, gdzie odbyła się kolejna sesja zdjęciowa. Z pewnością fotki są piękne i oddają klimat naszego pobytu w tym miejscu.
O ile dotąd niektórzy uczestnicy narzekali na objawy „choroby asfaltowej”, o tyle zejście do Białego Jaru stanowiło okazję do dogłębnego masażu stóp. Zejście turystyczne jest dosyć kamieniste, do tego w kilku momentach trafiliśmy na błotko (w którym utaplała się trochę nasza „śliweczka”) – było więc dużo śmiechu i lekki „śliwko-foch”. Z Białego Jaru poszliśmy do tamy, skąd tą samą leśną ścieżką wróciliśmy do samochodów.
Tu powstał drobny problem – gdzie wzmocnić nadwątlone siły: w smażalni ryb w Sosnówce (dokąd zwyczajowo jeździliśmy) czy w McDonald’s w Jeleniej Górze. „Demokratyczny wybór” padł na drugą opcję i tam zawieźli nas nasi kierowcy.
O ile podczas trasy porannej na kanale było dosyć cicho, o tyle podczas powrotu „zgrzał się do czerwoności”. Momentami trzeba było nawet dyrygować, która obsada w danym momencie coś zaprezentuje. Było więc wesoło – aż do samego Lubania.
Na koniec chcemy podsumować dzisiejszy dzień. Podczas roku pracy dajemy z siebie wiele, aby w naszej parafii było nas widać i słychać. Wypady, jak dzisiejszy są nie tyle nagrodą, ile okazją do przeżycia naszej wspólnotowości „na luzie”. Żartujemy sobie (czasem nawet z siebie), ale zawsze powrót jest pełen radości. Za dzisiejszy dzień dziękujemy przede wszystkim naszym kierowcom (i jednocześnie opiekunom) i… dziękując za „dzisiaj” prosimy o następne wyjazdy (liczymy także na górskie wypady).